DZIEŃ 1 - 5 września 2015

To już dzisiaj! W końcu ruszam na morze! Pociągiem docieram do Gdańska i około 1400, po szybkiej pizzy przy gdańskim żurawiu już jestem w marinie. Tam stoi „Mona Lisa”, jacht typu Bavaria 46. Prawie 15 m długości. Załoga się kompletuje (w sumie jest nas na pokładzie 5 osób), przyjeżdża zaprowiantowanie. Ładujemy wszystko na jacht i jesteśmy gotowi do wyjścia.

O 1700 wychodzimy z Gdańska. Przechodząc obok Westerplatte salutujemy pomnik paradą burtową i banderą – nasz jacht jest pod banderą niemiecką. Na Zatoce szkwały i deszcz. Wiatr 8B. Na samej genui zrolowanej do połowy robimy 8,5 węzła. Od razu sztormiaki, czapki zimowe, szelki z kamizelkami asekuracyjnymi, czyli pełny rynsztunek już na wejściu. A więc ostry początek rejsu. Idziemy po ciemku na Hel. Z Gdyni wyszedł wycieczkowiec. Oświetlony jak choinka lub Titanic z filmu Camerona. Mijamy go 300 m za rufą. Do Helu wchodzimy o 2300. Cumujemy. Na cumach dalej buja solidnie, mimo, że stoimy w basenie jachtowym, za falochronem.

 

Początek rejsu i już w pełnym rynsztunku:

 

Nasz jacht w porcie Hel:

 

 

DZIEŃ 2 - 6 września 2015

Noc spędzamy w porcie Hel. Całą noc wiało i bujało. Jacht tańczył na cumach. W zasadzie kiepsko spałem ze względu na kiwanie (obijało mnie o ściany), walenie fal w rufę, jęczenie obijaczy. Wczoraj prognoza pogody fatalna i nasze wyjście do Kłajpedy stoi pod znakiem zapytania. Dzisiejsze prognozy nieco lepsze i zapada decyzja, że idziemy do Kłajpedy. O 1100 ruszamy. W porcie wieje 8B. Na naszym mocnym silniku Volvo Penta wychodzimy z portu. Już w główkach portu dziobem solidnie orzemy fale. Stawiamy zrolowaną do połowy genuę. O grocie nie myślimy. Robimy 7-8 węzłów.

Mijamy Hel. Żadnego ruchu statków. Z Władysławowa wywołuje nas Straż Graniczna z pytaniem dokąd idziemy – to cała formalność. Pytamy się, czy wiedzą coś o zamkniętych akwenach po stronie rosyjskiej, ale nie mieli żadnych informacji (w marinie też nic nie było na ten temat). Duże fale, buja solidnie. Po 2 godzinach mijamy kontenerowiec idący do Zatoki Gdańskiej. To jedyna jednostka, którą spotkamy przez następne kilkanaście godzin. Wieje solidnie, fala wzrasta. Pada albo leje. Pełne sztormiaki i kalosze to ubiór obowiązkowy. U załogi pojawiają się pierwsze objawy choroby morskiej. Ale raczej łagodne, wszyscy na chodzie. U mnie ok., jeżeli nie schodzę pod pokład, bo tam zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, ale bez większych innych przygód. Więc przeczekuję w kokpicie – udało się przeczekać i po południu już było po problemie. Zresztą pod pokładem nie było łatwo – albo stan nieważkości albo człowiek przyklejony do ściany, że ruszyć się nie dało rady. Po południu dalej leje, wieje i buja. Na pokładzie nagle wylądował nam gołąb. Zmęczony. Wyleciał nad morze i się zgubił. Dostał bułkę ale nie chciał jeść. Usadowił się na rufie. Po pewnym czasie zniknął. Nie wiem, czy odleciał, czy wypadł za burtę.

Echosonda pokazuje cały czas głębokość około 100m. W pewnym momencie Jarek (który był wówczas przy sterze) zauważył, że przez kilkadziesiąt sekund echosonda wskazywała głębokość 20m. Potem wskazanie powróciło do poprzednich wartości. Ciekawostka. Albo to była ławica ryb, albo warstwa inwersyjna albo coś pod nami przepływało.

Wachty są dwuosobowe. Idziemy przez wody Rosji – obwód kaliningradzki. Nie mają żadnych ćwiczeń, bo pusto na morzu. Idę spać około 2000, bo mamy wachtę od 0000 do 0400.

 

My do Kłajpedy, on do Zatoki Gdańskiej:

 

 

DZIEŃ 3 - 7 września 2015

A więc mam pierwszą „psią wachtę”. Zaczynamy o północy. Pogoda się poprawiła. Nie pada, wiatr osłabł. Osłabł do tego stopnia, że zaczynamy iść na silniku. Ale dalej są fale. Między chmurami piękne gwiazdy i sierp księżyca. Po pewnym czasie widzimy na horyzoncie światła jakiejś jednostki. Czas spędzamy na zbliżaniu się do nich i rozpoznawaniu, co to płynie. Gdy można już rozpoznać więcej świateł to okazuje się, że to rybak. O 0200 widzimy na horyzoncie łunę Kłajpedy. Zbliżamy się do pierwszej boi podejściowej. Daleko za nami z tyłu widać dużą jednostkę także zmierzającą do Kłajpedy. Pewnie wycieczkowiec bo oświetlony jak choinka. Jest 0400. Zdajemy wachtę i idziemy spać.

O 0700 pobudka – jesteśmy w główkach portu. Wchodzimy do Kłajpedy. Na nabrzeżu granicznym jakiś zielony ludek macha rękoma do nas i krzyczy „channel 17”. Przełączamy się więc. Ludek pyta się tylko o ilość osób na pokładzie i skąd przyszliśmy – i to całe formalności na granicy. Wchodzimy do mariny. Ciasno, ale udaje się znaleźć miejsce. W marinie stoi litewski żaglowiec Brabander – znajomy z festiwalu żaglowców, który był w lipcu w Gdańsku. Po drugiej stronie kei stoi wycieczkowiec, którego widzieliśmy na podejściu do Kłajpedy. Cumujemy, klarujemy się i jest 0800.

Szukamy bosmana aby uzyskać dostęp do infrastruktury. Wita nas „Guten Tag”, więc i my przeszliśmy na niemiecki, a bosman na to „nicht verstehen”, więc przechodzimy na angielski. Przecumowujemy się na wskazane przez bosmana miejsce. Mamy już karty dostępowe do sanitariatów więc robimy toaletę w kulturalnych warunkach. Potem pełny porządek na jachcie po 22 godzinach żeglugi w trudnych warunkach. I wychodzimy zobaczyć miasto. Marina jest przy starym mieście. Stare miasto bardzo ładne, zadbane. Nowa część centrum również sympatyczna. Miasto trochę senne, spokojne. Wieczorem próbujemy lokalnego piwa – rewelacyjne. Analizujemy prognozę pogody na jutro – pogoda umożliwi przejście do Lipawy (Liepaja) na Łotwie.

 

Wchodzimy do Kłajpedy:

 

Przy jednej kei – my i wycieczkowiec:

 

Stare miasto Kłajpedy:

 

 

DZIEŃ 4 - 8 września 2015

Po śniadaniu wychodzimy do Lipawy. Odmeldowujemy się w portowej kontroli ruchu i wychodzimy z portu. Piękna pogoda – słońce, cumulusy i wiatr N. Typowa żeglarska pogoda. Na pełnym grocie i genui robimy 7w. Idziemy bajdewindem długimi halsami. Pięknie rozbijamy fale dziobem. Deck jest zmywany falami. Co jakiś czas zjeżdżamy z fali i ryjemy dziobem w następną. Bryzgi na kilka metrów. Prysznic co pewien czas dociera do kokpitu. Wiatr stabilny 6B, ale wzmaga się. Refujemy grota. Przy 7B zwijamy 1/3 genui a za jakiś czas zakładamy drugi ref na grocie. Zrobiliśmy już 40Mm od Kłajpedy, zbliżamy się do Pałangi. Do granicy z Łotwą zostało jeszcze 8Mm. Wiatr nie słabnie, zwijamy genuę do 1/3. Robimy zwrot i trach – genua rozdziera się na dwie części. Rolujemy resztki żagla. Próbujemy iść dalej ale zamiast 7w robimy 2,5-3w. Nie ma sensu pchać się dalej bajdewindem bez sztaksla. Zapada więc decyzja – wracamy do Kłajpedy. Po czterech godzinach, o 2000 cumujemy. Z bosmanem udało się dogadać, że nazajutrz rano żagiel pójdzie do naprawy do pani żaglomistrz. Cena jest konkurencyjna w stosunku do ceny w Gdyni/Gdańsku. A więc będziemy naprawiać w Kłajpedzie.

Wieczorem idziemy na litewskie specjały. Każdemu smakuje co innego – mi np. smakują wędzone świńskie uszy. Wszystkim natomiast smakuje prażony chleb razowy polany roztopionym żółtym serem. Bardzo dobrze to wszystko współgra z wyśmienitym lokalnym piwem Švyturys. Ciekawostka - restauracja, w której próbujemy lokalnych specjałów jest na starym mieście, obok teatru miejskiego. Z balkonu tego teatru, w marcu 1939 roku, przemawiał Hitler po aneksji Kłajpedy do III Rzeszy.

 

Wracamy do Kłajpedy:

 

Zdjęcie rozdartego żagla:

 

Teatr Miejski i „balkon Adolfa”:

 

 

DZIEŃ 5 - 9 września 2015

Rano żagiel poszedł do naprawy. A my, aby nie tracić czasu, pośniadaniu wychodzimy na Zalew Kuroński. Najpierw idziemy w głąb portu. Mijamy pływający gazoport „Independence”. Wejście na Zalew Kuroński to wąski przesmyk pełen łodzi i pontonów z wędkarzami. Omijamy ich jednocześnie trzymając się szlaku żeglownego (mamy 2 m zanurzenia) i jesteśmy na Zalewie. Zalew Kuroński przypomina Zalew Wiślany. Szeroki a w kierunku wzdłużnym nie widać końca. Na brzegach piękne lasy. Idziemy szlakiem żeglownym. Gdy odeszliśmy kilka metrów od szlaku dziób już lekko dotknął mułu na dnie. A więc nie ma co kombinować: jedziemy po torach jak tramwaj- od boi do boi. Po kilku milach dochodzimy i cumujemy w Juodkrante. Malutka miejscowość letniskowa. Bardzo ładne drewniane domki, zadbane ulice i zieleń. Widoki pocztówkowe. Po godzinnym postoju ruszamy z powrotem do Kłajpedy.

Czas na obiad, więc robimy zupę: barszcz biały, a do tego: jaja na twardo, kiełbasa krakowska, pierogi ruskie, pierogi z mięsem, mozzarella, kasza gryczana. Wyszła bardzo dobra zupa i pożywna – jeden talerz i człowiek najedzony do syta. O 1700 jesteśmy znowu w Kłajpedzie. Żagiel będzie gotowy za około godzinę. Więc z Jarkiem wsiadamy w autobus miejski nr 8 i jedziemy wzdłuż całej Kłajpedy na samą pętlę. Nowe osiedla – standardowe blokowiska. Robimy krótki spacer po nowych osiedlach - czujemy się jak w Warszawie na Chomiczówce lub Ursynowie. Wracamy na jacht. Żagiel już jest, koledzy złożyli go już na sztag. O 1900 wychodzimy z Kłajpedy w drogę powrotną do Helu. Na podejściu do portu duży ruch statków. Obejmujemy z Jarkiem wachtę 2000-2400. Idziemy na żaglach. Morze spokojne (2B), wiatr też słaby (3). Nad nami piękne gwiazdy. Widać drogę mleczną i spadły 3 gwiazdy. Pod koniec wachty strasznie chce się spać – walczymy aby nie usnąć. Na wszelki wypadek cały czas siedzę przypięty szelkami do jachtu. Zdajemy wachtę o 2400 i idziemy spać do 0400.

 

Pływający gazoport „Indepedence”:

 

Wejście na Zalew Kuroński:

 

Juodkrante:

 

Wychodzimy w drogę powrotną do Helu:

 

 

DZIEŃ 6 - 10 września 2015

O 0400 obejmujemy wachtę. Warunki dalej dobre. Daleko przed dziobem światła. Pomału zbliżamy się i po światłach widać, że to rybak „łowiący metodą inną niż trałowanie”. Omijamy go i już za chwile jesteśmy na wodach rosyjskich. Świta. Piękny jest świt na morzu. Na horyzoncie widzimy okręt rosyjski. Przechodzi obok w dużej odległości. Nasza trasa prowadzi przez ich poligony. Skoro nie pogonili, to jest ok. Zdajemy wachtę o 0800 i idę spać.

Około 1100 budzi mnie warkot nisko lecącego samolotu a po jakimś czasie gwar w kabinie przy stole nawigacyjnym. Wychodzę z kajuty i patrzę, a za nasza rufą, w odległości około 300m na większej prędkości obchodzi nas rosyjski kuter rakietowy. Usilnie wywołuje nas przez radio, ale wywołuje cały czas po rosyjsku. Czekamy, aż odezwą się po angielsku. W końcu odezwali się po angielsku. Ale jakość połączenia oraz przede wszystkim poziom znajomości języka u ich radiooperatora powoduje, że ustalenie, iż mamy iść kursem 270 zajmuje pół godziny. Zmieniamy kurs na nakazany a nasz anioł stróż cały czas idzie z nami w pewnej odległości, abyśmy nie mieli głupich pomysłów zmiany kursu. Po godzinie na horyzoncie widzimy manewrujący zespół 3-4 okrętów. A więc mają ćwiczenia. Jemy śniadanie ale czujemy się bezpiecznie – cały czas mamy przecież opiekę przyjaciela z Bałtyjska. Za jakiś czas słyszymy jak Rosjanie wywołują inny jacht. Po pewnym czasie widzimy go. On także ma swojego anioła stróża. Po około 3 godzinach zbliżamy się do granicy i nasz stróż nas opuszcza. Jakoś tak czujemy się samotni. Wchodzimy na polskie wody. Nasza marynarka wojenna nie jest aż tak gościnna i nie wita na granicy J.

Pogoda jest piękna. Słońce i cumulusy, wiatr 5B, stan morza 2-3. Robimy na żaglach 8w. Do Helu zbliżamy się z nastaniem zmroku. Do Zatoki wchodzi prom Stena Line, wychodzi prom Polferries. Robi się ciemno. Ja skupiam się na nawigowaniu – wyszukiwanie i identyfikowanie charakterystyki świateł, identyfikowanie ich na mapie, wyznaczanie naszej pozycji i podawanie kursu sternikowi. Mijamy cypel helski i za znakiem kardynalnym skręcamy prosto do portu Hel. Melduję przez radio nasze wejście do bosmanatu. Główki portu mijamy przed 2100. A więc za nami prawie 26 godzin przelotu. Cumujemy.

 

Świt na morzu:

 

Flota Bałtycka w akcji:

 

Coraz bliżej Helu:

 

Określić pozycje i podać kurs sternikowi:

 

 

DZIEŃ 7 - 11 września 2015

Po śniadaniu wychodzimy do Gdańska, ale nie wprost. Idziemy w kierunku na Babie Doły. Trudno się nawiguje bo jest cała masa sieci rybackich do wyminięcia. Po pewnym czasie widać już torpedownię, ale bliżej podejść nie można bo akwen zamknięty dla żeglugi. Bierzemy więc kurs na Gdynię. Przechodzimy w poprzek toru wejściowego do portu Gdynia i idziemy dalej wzdłuż falochronu. Widzimy Dar Młodzieży, maszty Daru Pomorza oraz komin i nadbudówki Błyskawicy. Mijamy basen jachtowy a przed nami na wodzie pojawia się cały rój optymistów. Dzieciaki mają jakieś regaty. Robimy zwrot aby ominąć ten plankton. I w tym momencie puszcza mocowanie szota genui. Szybkie zwinięcie żagla na sztagu. Na mocno pofalowanym morzu nie ma szans na jego przywiązanie więc podejmujemy decyzję o wejściu do pobliskiej mariny Gdynia aby na spokojnej wodzie przywiązać szot. Korzystając z okazji podchodzimy do stacji benzynowej i tankujemy do pełna. W sumie 70l ropy – tyle zużyliśmy przez cały rejs. Już bez przygód wychodzimy z Gdyni, idziemy obok mola w Sopocie i zbliżamy się do wejścia do Gdańska. Zgłaszam nasze wejście do kanału portowego. Dostajemy zgodę, więc wchodzimy. Oddajemy salut pomnikowi na Westerplatte i o 1800 cumujemy w marinie naprzeciwko żurawia. A więc to już koniec…

 

Gdynia od strony Zatoki:

 

Podejście do stacji benzynowej:

 

Wejście do portu w Gdańsku:

 

To już koniec rejsu:

 

 

DZIEŃ 8 - 12 września 2015

Zostały ostatnie prace do wykonania – nasze bagaże na keję i sprzątanie jachtu, mycie pokładu, nabranie wody do zbiorników, aby następna zmiana załogi dostała jacht gotowy do żeglugi. Rozdanie opinii z rejsu i o 1000 schodzimy z pokładu. I to już naprawdę koniec. Jeszcze tylko przejazd na dworzec kolejowy, pociąg do domu a tam wpadamy w rutynę codziennych zajęć. Ale za rok ……